Nie pamiętam, żebym kiedyś nie myślała o uszach. Myślałam o nich każdego dnia, gdy wstawałam, gdy się kładłam, gdy jadłam i kiedy musiałam wyjść. Ja i moje uszy. Dwa, wielkie, odstające koszmary. Kiedyś ciocia mi doradziła, żebym się sama z nich śmiała, sama, czyli zanim zaczną inni. A śmiali się od kiedy tylko pamiętam. Czasem się nie śmiali, tylko wymyślali mi nowe przezwiska. Oczywiście Cukiernica najbardziej mi się wryło. Leszek mnie wtedy złapał i trzymał, a Marek powtarzał
- Może jak ją za te uszy pociągniesz, to jakiegoś cukierka ci da Cukiernica jedna.
Byliśmy wtedy na szkolnym boisku. Wszyscy stali i śmiali się ze mnie. Z tych uszu. Z Cukiernicy się śmiali. Aż do matury.
Na studiach nie było inaczej. Nie przyjaźniłam się z nikim. Nie miałam swojej grupy i nadal miałam odstające uszy, na które każdy patrzył. Powinnam już przywyknąć, ale do tego nie da się przywyknąć. Czasem je zasłaniałam włosami, których nie zawsze chciało mi się myć, bo po co. Nie znosiłam swojego odbicia w lustrze. Wiem, że gdyby nie te uszy Darek nie potraktowałby mnie wtedy tak, jak mnie potraktował. Przecież to był mój pierwszy raz. Naprawdę myślałam, że wreszcie ktoś mnie kocha.
Na nowe uszy zbierałam bardzo długo. Wzięłam dużą pożyczkę, pojechałam za granicę, gdzie będzie taniej.
- I wtedy wrócę tu na to stare osiedle, ja i moje nowe uszy. I już nie będzie Cukiernicy, bo Cukiernica zniknie tam w tamtym kraju, na stole chirurga plastycznego. Uszolot i Elf też odejdą na zawsze.
Taki był plan.
Lekarz powiedział, że to w sumie prosty zabieg. Zapytał tylko czy zdaję sobie sprawę z tego, że to jednak operacja, że mogą wystąpić powikłania: wylew, zakrzep, zator. Mogę się nie wybudzić. Ogólnie po zabiegu będzie bolało. Wielki opatrunek. Jakieś pół roku będę musiała nosić opaskę, unikać ubrań wkładanych przez głowę, bo mogę urwać ucho/uszy. Mogę też mieć przykładane pijawki, chociaż to się bardzo rzadko zdarza, ale zdarza się, że inaczej się nie da. Chociaż teraz to nie wiem, czy z tymi pijawkami to prawda, czy tylko sprawdzał czy słucham. Bo chyba zbladłam na myśl, że mogę sobie urwać ucho. O bliznach za nimi nie wspominam.
Operacja się udała. Tylko chyba źle zrozumiałam zapis w umowie i musiałam nieco szybciej wrócić do kraju. Zbolała, zawinięta przyjechałam na moje stare osiedle, gdzie nadal żyje moja ciocia. Powiedziała, że człowiekowi musi mocno odpierd... żeby zamienić mieszkanie po rodzicach na uszy.
- żeby ci one jeszcze rzeczywiście tak strasznie odstawały.
I wszystko wróciło.
Teraz, gdy słyszę, że „Cukiernica zrobiła sobie nowe uszy”, wiem, że mój problem był gdzie indziej. To nie uszy. To ja pozwalałam się gnębić. Wyzywać. Czułam się nic niewarta. I ostatecznie sama siebie traktowałam źle. Taka prawda.
Dlatego nowe uszy i nic. Żadnych zmian.
A nawet gorzej.
Ale dziś rano się odważyłam. Po prostu powiedziałam Dance, że ja na imię mam Łucja i że to właściwie jest moja sprawa, jakie mam uszy i co z nimi robię. Rzuciłam też na odchodne, że może uszy zawsze miała ładne, ale mogłaby nieco schudnąć. A nawet bardzo.
I wreszcie to poczułam. Poczułam, że Cukiernica znika. Raz na zawsze, bo pierwszy raz w życiu się obroniłam. Może mało asertywnie, ale od czegoś trzeba zacząć.
Wszystkiego dobrego :)
Anna Cyrkunowicz
2019