Wiem, że jest środek upalnego lata, ale historia, którą chcę Wam opowiedzieć wydarzyła się zimą. Dokładnie kilka dni przed Wigilią. Zapewne wiecie, jak to jest, kiedy najpierw nie zadzwoni budzik, później okazuje się, że nie ma ciepłej wody albo kawa się skończyła. Na koniec trzeba odśnieżyć samochód, co znów zabiera trochę czasu tudzież mocno już poirytowani wizją spóźnienia zaczynacie się wściekać, bo silnik nie chce zapalić. Mniej więcej tak się wszystko zaczęło. To był piątek, pamiętam jak dziś. Padał śnieg, miałam jechać na weekendowe szkolenie, które pierwszy raz w życiu mogłam poprowadzić dla tak licznej grupy, ale tamtego dnia nie zadzwonił mi budzik.
Tak, byłam spięta. Nic nie szło, jak trzeba. Krytyk wewnętrzny od dobrej godziny zatruwał mi życie komentarzami w stylu „Zamierzasz się spóźnić? Co z ciebie za coach?!” I chociaż zawsze powtarzam, że perfekcjonizm jest zły, to jednak bon ton jest mile widziany, a tu taki blamaż. Tak na samym starcie. Świadomość, że ja też mam krytyka wewnętrznego doprowadzała mnie do szału „Joasiu dupa z ciebie nie coach, jak zawsze zmarnowałaś okazję. Wstydź się!”. Tak właśnie powiedziałaby do mnie mama, gdyby tylko wiedziała, co tu jeszcze robię, zamiast odważnie śmigać swoim niespłaconym jeszcze autkiem na drugi koniec kraju, by zarobić na kolejną ratę. I wstydziłam się całą drogę tak bardzo i tak bardzo bałam się dać plamę na tak ważnym szkoleniu, że nie zauważyłam tego samochodu z choinkami.
Kiedy jedna z nich spadła mi na przednią szybę powiedziałam coś, czego żaden szanujący się coach nie powinien mówić. Ani człowiek na poziomie. Ale mi się wyrwało. Poczułam, że zaczyna mi już brakować powietrza. Oparłam się na kierownicy, a w głowie miałam gonitwę myśli, coś w stylu, że teraz to już na pewno się spóźnię, że stracę klientów, reputację, że będę musiała zwracać ludziom zaliczkę, że pewnie ostatecznie stracę firmę, bo jakiś palant handluje choinkami na jakimś odludziu między Warszawą, a Poznaniem. I wtedy usłyszałam pukanie w boczną szybę. Ktoś próbował otworzyć drzwi krzycząc
- Dobrze się czujesz wariatko?
I się ocknęłam
- Jak to wariatko? Jestem trenerem osobistym, mam kilka dyplomów i jadę na szkolenie dla 100 osób, Palancie! - krzyknęłam na końcu.
- Palancie? Rozwaliłaś mi stragan wariatko!
Rzeczywiście. Ale jak to się stało? - pytałam samej siebie w myślach. - Przecież jestem dobrym kierowcą. I się popłakałam.
- Niech pan już zabierze tamtą choinkę – wskazałam ręką na drzewko, które zalegało na dachu mojego niespłaconego samochodu.
- To akurat nie jest choinka tylko biały świerk.
- To akurat mnie teraz mało obchodzi - odpowiedziałam wycierając łzy i rozglądając się po okolicy.
Nagle na tym odludziu znalazło się sporo gapiów. Ktoś nagrywał całe zajście telefonem. Zaprotestowałam asertywnie, cały czas w głębi duszy zarzucając samej sobie, że tylko ja mogłam skasować nowiutkie auto przy szkółce iglaków kilka dni przed Wigilią. Ale stało się.
Przyjechała policja. Kazali mi dmuchnąć w alkomat. Każdy podał swoją wersję wydarzeń. Spisaliśmy oświadczenia. Trochę to trwało. Odwołałam szkolenie. A kiedy zaczynało się ściemniać, pierwszy raz w życiu nie wiedziałam, co zrobić. Trzy dyplomy, sześć lat praktyki i pustka w głowie. Ale miałam możliwość doświadczyć zwykłej ludzkiej życzliwości, czyli przenocować u człowieka, któremu rozwaliłam stragan. I chociaż powinnam się czuć skrępowana w tym przestronnym pokoju z widokiem na las, miałam dziwne wrażenie, że pierwszy raz w życiu jestem naprawdę u siebie. Właśnie tam, gdzie powinnam być już od dawna.
Od kilku lat jestem żoną „palanta” ze szkółki iglaków. Mamy śliczną córeczkę, a ja napisałam książkę w pokoju z widokiem na las. I cały czas zmierzam do tego, że los nas prowadzi dokładnie tak, jak trzeba. Nie dotarłam na tamto szkolenie, bo najwyraźniej nie było mi to pisane. Straciłam sporo pieniędzy, ale odnalazłam szczęście, którego nie szukałam. Poznałam ludzi, którzy zostali moją rodziną i moimi nowymi przyjaciółmi. Odkryłam prawdę o samej sobie. Przekonałam się, jak działam pod presją. Wyciągnęłam wnioski na przyszłość. Przestałam się tak bać przeciwności losu. Zrozumiałam, że jednak nie wszystko można zaplanować.
I jeszcze jedno. Wieść o tym, że miałam wypadek rozeszła się wtedy lotem błyskawicy i na koniec tego wydawałoby się pechowego dnia doświadczyłam czegoś nieoczekiwanego. Ludzie, którzy szukali na moich szkoleniach recepty na szczęście, bogactwo i pewność siebie, pisali do mnie „najważniejsze jest to, że żyjesz”.
Wszystkiego dobrego :)
Anna Cyrkunowicz
2020